Samochody elektryczne miały być przyszłością. Zamiast dymu z rury wydechowej – czyste powietrze, zamiast tankowania – ładowanie w domu. Ale czy rzeczywiście jest tak idealnie? A może to tylko kolejny chwyt marketingowy, który sprawia, że łączymy ekologię z pustymi portfelami?
Zwolennicy elektryków przekonują, że są one tanie w eksploatacji. „Ładowanie to ułamek ceny paliwa” – słysząc to, aż chce się rzucić do salonu i zamówić Teslę. Ale chwila, co z kosztami baterii? Wymiana akumulatora może kosztować tyle, co małe mieszkanie w mniejszym mieście. Nie wspominając o tym, że prąd też coraz droższy, zwłaszcza gdy jest ładowany na publicznych stacjach.
„To inwestycja w przyszłość” – mówią producenci. Cóż, dla nich na pewno. W końcu sprzedają samochody za ceny, które przyprawiają o zawrót głowy. Przeciętny Kowalski, który tankuje swojego „dieselka”, nagle czuje się jak zbrodniarz ekologiczny, bo nie stać go na elektryka za 200 tysięcy złotych. Ale spokojnie – są dopłaty. Dopłaty, które pokryją może kilka procent ceny, a resztę i tak musisz wziąć na kredyt.
Ekologia? Brzmi dobrze, ale czy ktoś sprawdza, jak produkuje się te wszystkie baterie? Lit, kobalt – materiały wydobywane w warunkach, które z ekologią mają tyle wspólnego, co smog z czystym powietrzem. A potem co? Zużyta bateria ląduje na wysypisku, bo recykling jest drogi i skomplikowany. Ale hej, przynajmniej przez kilka lat czujesz się jak ekologiczny bohater.
Elon Musk, ojciec elektrycznej rewolucji, powiedział kiedyś: „Samochody elektryczne są przyszłością”. Jasne, przyszłością, w której każdy ma kredyt na samochód i drugą pracę, żeby pokryć koszty ładowania. Co więcej, Musk chyba zapomniał dodać, że jego „przyszłość” jest też całkiem zyskowna dla jego firm.
„Elektryki to symbol statusu” – mówi mój znajomy, który ładuje swój samochód w garażu willi z basenem. Ciekawe, czy Kowalski z bloku na przedmieściach też ma takie poczucie statusu, gdy stoi w kolejce do ładowarki i zastanawia się, czy prądu starczy, żeby dojechać do pracy.
Podsumowując, samochody elektryczne to ciekawa opcja, ale na pewno nie dla każdego. Na razie wydają się być bardziej gadżetem dla bogatych niż realnym rozwiązaniem problemów ekologicznych. Może zamiast sprzedawać nam marzenia o czystym powietrzu, warto byłoby pomyśleć o prawdziwych zmianach, takich jak lepszy transport publiczny? Ale co ja tam wiem – przecież jestem tylko krytykiem z klawiaturą.