Kiedy rusza przedświąteczny sezon handlowy, a sklepy liczą na poprawę wyników, politycy i związkowcy z ochotą wskakują na barykadę „walki o dobro pracowników.” Polska 2050 i Platforma Obywatelska proponują więcej pracujących niedziel, Lewica Razem chce wręcz przeciwnie. Niestety, między idealizmem a realiami pracowniczymi łatwo się zagubić — zwłaszcza gdy ucięcie godzin handlu to niemal gwarancja ucięcia etatów.
Kolejny rewolucyjny poziom polityków. Tym razem posłowie Polska 2050 i Platformy chcą powrotu pracujących niedziel, mianowicie proponują 2 w miesiącu. Po drugiej stronie barykady stoją politycy Lewicy Razem. Ci z kolei chcą ograniczyć pracę sklepów w weekendy. Cytując jedną z posłanek „żebyśmy rozmawiali o tym, co możemy zrobić, by zapewnić większej grupie pracowników komfort”. Oczywiście od razu w sukurs ruszają najbardziej pracowici pracownicy handlu – związkowcy. Ci już konkretnie chcą by „W tygodniu powinny być one [sklepy] otwarte do godziny 21. W sobotę ciut krócej, do 18 lub 19”.
Trudno się oprzeć wrażeniu, że jak co roku, gdy rozpoczyna się największy handel w roku, sklepy poprawiają wyniki z 10 miesięcy, potrzeba więcej rąk do pracy, politycy i pracusie związkowcy próbują bić pianę. O ile idea poprawy losu pracowników handlu jest szczytna, o tyle wyżej wymienieni mądrale nie widzą, że ucięcie godzin handlu jest powiązane z ucinaniem etatów i godzin pracy. Połączmy to z nienajlepszymi wynikami gospodarki i coraz częstszymi informacjami o zwolnieniach grupowych i mamy wątpliwą walkę o „lepsze jutro” dla pracowników retail. Bez pracy będą mieli bardzo dużo wolnego czasu, ale chyba nie o to chodzi.
Dodajmy do tego, że jakoś nikt nie wspomina (na szczęście) o pracownikach produkcyjnych, którzy często pracują w systemie ciągłym, gastronomii i wszelkich biznesów, które mają klientów gdy większość ludzi odpoczywa.
Im mniej zainteresowania polityków zwykłymi ludźmi, tym lepiej. Po prostu nie przeszkadzajcie ludziom normalnie żyć.