Netflix, dawny symbol wolności od reklam, zmienia zasady gry. Platforma, która przyzwyczaiła nas do nieprzerwanych seansów, postanowiła wprowadzić tańsze abonamenty z reklamami. Ale chwila, czy aby na pewno tańsze?
„Chcemy, żeby nasze treści były dostępne dla większej liczby ludzi” – tłumaczy przedstawiciel Netflixa. Brzmi szlachetnie, ale czy przypadkiem nie chodzi o to, że subskrybenci zaczęli uciekać, a liczby się nie spinają? W końcu z pustego i Salomon nie naleje, a budżet na kolejne sezony hitów jak „Stranger Things” czy „The Crown” musi się zgadzać.
Reklamy na Netflixie mają być „dostosowane” i „nieinwazyjne”. Czyli, tłumacząc na język widza, „skończę swoje sushi, zanim serial się załaduje”. No dobrze, ale kto w ogóle tego chce? Jeśli płacę za subskrypcję, to dlaczego mam jeszcze oglądać reklamy pasty do zębów? Chyba tylko po to, żeby przypomnieć sobie czasy kablówki, gdzie każdy film trwał dwa razy dłużej przez przerywniki reklamowe.
Co ciekawe, opcja z reklamami nie jest taka tania, jak mogłoby się wydawać. W niektórych krajach różnica między planem podstawowym a „tańszym” wynosi kilka dolarów. To jak płacić mniej za pizzę, ale dostawać mniej sera. Niby oszczędzasz, ale czy warto?
„Przynajmniej jest wybór” – powiedział jeden z entuzjastów. Tylko czy to prawdziwy wybór, czy raczej klasyczna zagrywka korporacji, żeby wydusić z nas ostatni grosz? Może za chwilę pojawi się opcja premium bez reklam, ale z dodatkowymi funkcjami, jak przyspieszone ładowanie odcinków czy możliwość pominięcia intra.
Elon Musk, zawsze gotowy do wtrącenia się, napisał na Twitterze: „Reklamy na Netflixie? To jak kupować samochód z ograniczeniem prędkości na autostradzie”. No i trudno się z nim nie zgodzić. Płacimy za produkt, który nagle przestaje być produktem, a staje się platformą dla reklamodawców.
Czy to oznacza, że Netflix traci swoją tożsamość? Być może. Ale patrząc na rosnące ceny subskrypcji, może już czas na powrót do bardziej tradycyjnych rozwiązań, jak… piracenie? W końcu nic tak nie motywuje do oszczędzania jak abonamenty, które stają się coraz bardziej abstrakcyjne.
Podsumowując, Netflix z reklamami to chyba znak czasu. Czasu, w którym każda usługa musi zarabiać maksymalnie na każdym użytkowniku. Oglądanie seriali przestaje być relaksem, a zaczyna przypominać test na cierpliwość. A co dalej? Może reklamy na Spotify? O, chwila… to już mamy.