W kraju reżyserów Andrzeja Wajdy, Romana Polańskiego i Krzysztofa Kieślowskiego, mogłoby się wydawać, że kino pełne jest ambitnych dzieł, które poruszają serca i prowokują do dyskusji.
Nic bardziej mylnego.
To, co dominuje na rodzimych ekranach kin w naszym kraju, to produkcje, które już w swoim założeniu chcą być lekkie, przyjemne i… całkowicie pozbawione ambicji.
Kiedy przychodzi czas premiery kolejnej odsłony takiego filmu jak Listy do M. 6, człowiek nie wie, czy powinien się śmiać czy płakać.
Bo kto nie chciałby zobaczyć tej samej historii o miłości i przypadkowych spotkaniach w świątecznej aranżacji… szósty raz?
Produkcja Listy do M. 6 to już niemal rytuał: zima, święta i znani aktorzy, którzy znowu zagrają dokładnie te same role, tyle że odrobinę starsi.
Nie oszukujmy się, większość polskich komedii romantycznych to nic innego jak zbiór schematów powtarzanych w nieskończoność.
Wystarczy wymieszać trochę humoru (najlepiej tego, który dawno stracił na aktualności), dodać kilka znanych twarzy, a sukces – przynajmniej kinowo/kasowy – jest gwarantowany.
Oczywiście, w świecie, gdzie film ambitny, trudniejszy często nie przynosi oczekiwanych zysków, łatwiej postawić na coś, co jest przynajmniej przewidywalne.
Taki to biznes.
Kebaby i fastfoody też wypychają restauracje z domowym jedzeniem (często w podobnych cenach).
Niestety produkcje takie jak Listy do M. cieszą się niesłabnącą popularnością.
Polskie, co ambitniejsze filmy muszą szukać innej przestrzeni swojej ekspozycji poza salami kinowymi.
Na platformach streamingowych teoretycznie jest na to miejsce.
Tylko widzu, nie zaglądaj do Topek danego tygodnia:)
Źródło zdjęcia:
https://www.filmweb.pl/film/Listy+do+M.+Po%C5%BCegnania+i+powroty-2024-10049439/posters